Czwartkowy koncert był zwieńczeniem dwóch cykli koncertów współpracujących ze sobą instytucji: Filharmonii Kameralnej w Łomży, realizującej projekt „Witold Lutosławski i jego inspiracje” oraz Muzeum Przyrody w Drozdowie, które przygotowało projekt noszący tytuł „Witold Lutosławski: Wielki Polak – Wielki Artysta”. Dobrym przykładem tej współpracy był już koncert inaugurujący Rok Witolda Lutosławskiego w Łomży 7 II tego roku, na którym z łomżyńską orkiestrą wystąpił zaprzyjaźniony z kompozytorem wybitny skrzypek Krzysztof Jakowicz. Finał był równie spektakularny, bowiem solistą był kolejny wirtuoz, również mający w swym artystycznym dorobku współpracę z Lutosławskim, Roman Lasocki.
Zanim jednak jeden z najwybitniejszych i najbardziej cenionych w świecie polskich współczesnych wiolinistów pojawił się na scenie, zabrzmiały dwa inne utwory.
Pierwszym okazał się cykl inspirowanych folklorem 10 tańców polskich, kolejnym zaś Recitativo e arioso, w którym jako solistka wystąpiła Kornelia Grądzka. Utalentowana
dyplomantka Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina i zarazem uczennica profesora Romana Lasockiego zaprezentowała się z jak najlepszej strony udowadniając, że nie przypadkiem zdobywała nagrody w licznych konkursach. Recitativo e arioso poprzedziło pojawienie się Romana Lasockiego, który przybliżył publiczności postać Witolda Lutosławskiego, dzieląc się swymi wspomnieniami i opowiadając o mało znanych faktach z jego życia.
– Wiele lat temu zadzwonił do mnie Witold Lutosławski i powiedział, że słyszał płytę, na której grałem Recitativo e arioso i powiedział, że to dzięki mnie uwierzył, iż utwór ten nie został napisany lewą nogą – wspomina Roman Lasocki. – Bardzo było to miłe, ale jakoś nigdy bliżej się nie poznaliśmy, bo w jego przedpokoju zawsze stały tłumy akolitów żebrzących o wsparcie. Ale pytał mnie wielokrotnie, co może dla mnie zrobić. Dla mnie to nic, odpowiadałem. A ponieważ nalegał, odpowiedziałem, że mam absolwentkę, bardzo zdolną dziewczynę, która bardzo chciałaby dalej studiować, ale dziewczyna jest niemajętna. Witold zmarł trzy miesiące później, jego żona pięć miesięcy później, a stypendium, zagwarantowane w testamencie, trwało jeszcze całe lata. Nie mówi się o tym, ale cały szereg moich przyjaciół żyje dzięki jego wielkiej hojności, bo łożył na ich leczenie setki tysięcy dolarów. Jego nagrody, w tym ten japoński Nobel, przynosiły mu kolosalne środki, które w ten sposób rozdysponowywał. Warunek był tylko taki, że nikt nie może się o tym dowiedzieć. Rozdawał te pieniądze lekką ręką, sam żył bardzo skromnie i nie miał jakichś wielkich potrzeb, jak złote klamki, typowe dla prymitywnych dorobkiewiczów.
Jednak po kilkunastu minutach Roman Lasocki sięgnął po skrzypce, pochodzące nota bene z warsztatu polskiego lutnika Stanisława Króla i dał prawdziwy popis. Partita w jego wykonaniu okazała się mistrzowską interpretacją nacechowaną ogromnym ładunkiem emocji, co doceniła publiczność, nagradzając solistę oraz towarzyszącą mu orkiestrę, długotrwałą owacją. Dlatego też przed przerwą zabrzmiał jeszcze jeden utwór, zagrane na bis przez samego solistę subtelne Preludium pamięci zmarłego kolosa.
Na pierwszą część koncertu złożyły się, poza bisem, wyłącznie dzieła autorstwa Witolda Lutosławskiego. Po przerwie zabrzmiał zaś utwór kompozytora, którego Lutosławski wyjątkowo cenił i uznawał za jednego ze swych mistrzów: Symfonia nr 104 D-dur, tzw. „Londyńska” Józefa Haydna.
– Mnie nie dziwi, że gram koncert lub recital, gdzie wykonuję kilka utworów klasycznych i jakieś dzieło Lutosławskiego czy podobne – wyjaśnia Roman Lasocki. – Bo czasami właśnie ono jest najlepiej przyjmowane przez publiczność. Oczywiście taki współczesny utwór musi być świetnie grany, zwłaszcza przez orkiestrę. Dlatego tak bardzo podoba mi się formuła, którą przyjął pan profesor Zarzycki, że jest Lutosławski, ale jest też Haydn. Jest więc jakiś punkt odniesienia, świeżość Lutosławskiego, brak tradycji jego słuchania, bo to musi minąć jeszcze kilkadziesiąt lat stałego powtarzania, powoduje, że słuchacze mają do dyspozycji dzieło znane i lubiane, a jednocześnie otwierają się na dzieło, które dopiero do tych tradycji wykonawczych wchodzi. To znakomity pomysł!
Równie znakomite było wykonanie symfonii Haydna przez łomżyńskich filharmoników, co doceniła nie tylko publiczność, ale i wielokrotnie podkreślał znakomity solista.
– Mamy tu z jednej strony tradycje muzyczne sięgające mistrza Lutosławskiego, z drugiej zaś mądre władze które rozumieją, że kultura wysoka winna uzupełniać kursy spawania – mówi Roman Lasocki. – To oczywiście rzecz bardzo zacna, sam cenię spawaczy, ale kultura wysoka, a przede wszystkim muzyka, nie gra o niczym, nie jest uwikłana w żadne spory polityczne, za nikim ani przeciw nikomu. Otóż ta kultura muzyczna rozwinęła się w Polsce ostatnich lat w sposób zupełnie nadzwyczajny. Dlatego mamy w tej chwili w Polsce 20 filharmonii, większość w pięknych, nowych budynkach. Ale, co najważniejsze, są to – tak, jak zespół łomżyński – profesjonalne, znakomite, świetnie prowadzone instytucje, które stanowią narzędzie, przy pomocy których można odtwarzać najbardziej skomplikowane muzyczne partytury. To jest ta wielka muzyczna wartość, że jest tu tak wspaniała orkiestra, gotowa wykonywać całą klasykę i muzykę współczesną!
Wojciech Chamryk
Zdjęcia: Wiesław W. Wiśniewski
Koncert w ramach cyklu „Witold Lutosławski i jego inspiracje” dofinansowano ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach programu „Lutosławski 2013 – Promesa”, realizowanego przez Instytut Muzyki i Tańca. Był on jednym z punktów obchodów Narodowego Święta Niepodległości w Łomży oraz towarzyszyła mu wystawa na temat życia i twórczości Witolda Lutosławskiego, przygotowana przez pracowników Muzeum Przyrody w Drozdowie.