Rok temu łomżyńscy filharmonicy zabrali spragnionych tanecznych rytmów słuchaczy do słonecznej Hiszpanii. Tym razem zaproponowali im zupełnie inny muzyczny kierunek – do pobliskiej Rosji, ale z przystankami w wielu innych krajach świata, od Austrii do Brazylii.
Pierwsza część koncertu była więc bardzo eklektyczna i urozmaicona. Karnawałowy koncert nie mógł nie rozpocząć się od zwiewnego walca, fragmentu Suity na smyczki C-dur Piotra Czajkowskiego; subtelne Scherzo Siergieja Rachmaninowa, pochodzące z Kwartetu smyczkowego nr 1, też oczarowało słuchaczy. Wyprawę do centralnej Europy zasygnalizowały słynne „Opowieści lasku wiedeńskiego” Johanna Straussa syna, walc powszechnie kojarzony z Wiedniem i jedna z muzycznych wizytówek tego miasta. Do roku 1918 poddanym monarchii Austro-Węgierskiej był też węgierski kompozytor Béla Bartók, już od pierwszych lat XX wieku zafascynowany folklorem. Potwierdziły to jego „Tańce transylwańskie”, stworzone co prawda w roku 1931, ale zakorzenione w muzyce ludowej sprzed wielu, wielu lat. Zbliżony stylistycznie, chociaż znacznie abrdziej żywiołowy, był „Taniec słowiański” nr 3 op. 46 Antonína Dvořáka, kolejnego kompozytora nad wyraz ceniącego muzykę ludową w tej najbardziej nieskażonej postaci. Trudno też było sobie wyobrazić taki koncert bez ognistego czy też, dla odmiany refleksyjnego, tanga, stąd obecność w programie „Hop Tango” Salvadora Martíneza i słynnego na cały świat z setek wykonań i opracowań, rozpoznawalnego od pierwszych taktów „Blue Tango” Leroya Andersona.
Południowe rytmy reprezentowało też orkiestrowe opracowanie gitarowego tematu „Choros nr 1” brazylijskiego kompozytora Heitora Villi-Lobosa, ale najbardziej ognistym utworem tej części koncertu okazał się popularny „Czardasz” Vittorio Montiego, prawdziwy popis koncertmistrza Piotra Sawickiego, po którym oklaski nie milkły naprawdę długo. W roli instrumentalisty wykazał się też maestro Igor Verbitsky, poprzednio dyrygujący w Łomży podczas koncertu „Estrada młodych” w roku 2018, który w trakcie muscialowego evergreenu „Smoke Gets In Your Eyes” Jerome'go Kerna zasiadł też za fortepianem, niejako sygnalizując to, co miało nastąpić po przerwie.
Gościnnie występujący w Łomży dyrygenci często powtarzają, że „ta orkiestra może zagrać wszystko” i czwartkowy koncert karnawałowy był kolejnym potwierdzeniem prawdziwości tych słów. Jego drugą część wypełniły wyłącznie utwory komopozytorów rosyjskich, w dodatku tworzących głównie w XIX wieku – tylko jeden z nich, Michaił Glinka, przeżył osiem lat w kolejnym stuleciu. W dodatku okazało się, że będą to wyłącznie kompozycje w jazzowych aranżacjach autorstwa solisty, wszechstronnie wykształconego wirtuoza Alexandra Maslova, od lat z powodzeniem łączącego światy klasycznej oraz jazzowej pianistyki. Co starsi słuchacze mogli więc przypomnieć sobie dawne czasy, kiedy to koncerty z cyklu „Jazz w Filharmonii” były w naszym kraju na porządku dziennym, a zwrot muzcznej akcji na scenie zasygnalizowało dzieło naprawdę dużego kalibru, suita z baletu „Dziadek do orzechów” Piotra Czajkowskiego, w aranżacji na jazzowe trio w składzie: fortepian, kontrabas, perkusja oraz orkiestrę smyczkową. Te dwa muzyczne byty współistniały ze sobą znakomicie dzięki osobie solisty, który okazał się nie tylko błyskotliwym solistą-improwizatorem, ale też był równie efektywny w grze czysto rytmicznej.
W trwającej blisko 33 minuty jazzzowej suicie perfekcyjnie wspierali go kontrabasista Bogdan Szczepański oraz perkusista Łukasz Zamaryka – nie brakowało momentów, kiedy owo trio z powodzeniem grało samo, ale smyczkowy akompaniament, w tym drugiego kontrabasu, obsługiwanego przez Mateusza Bakuna, też był mistrzowski, co słuchacze docenili długą owacją.
„Lot trzmiela” Mikołaja Rimskiego-Korsakowa okazał się efektownym, wirtuozowskim drobiazgiem, zaś mający swą koncertową premierę w tym opracowaniu „Krakowiak” Michaiła Glinki trwał nieco dłużej, łącząc efektowną orkiestrację w duchu amerykańskich orkiestr z lat 30. z ludowym rytmem i świetnymi partiami fortepianu. I pomyśleć, że w czasach ZSRR jazz był w tym kraju muzyką zakazaną. Nawet gdy w latach 70. stał się już tolerowany, to tylko w tej tradycyjnej czy najbardziej tanecznej postaci – miłośnicy jazzowej awangardy wciąż byli wrogami ludu i ustroju, mogli więc odetchnąć dopiero po rozpoczęciu tzw. pieriestrojki.
Alexander Maslov jest już przedstawicielem pokolenia, dla którego jazz jest czymś jak najbardziej naturalnym, mógł studiować nie tylko w Rosji, ale też w Niemczech, a to co osiągnął zachwyciło łomżyńskich słuchaczy – musiał bisować dwukrotnie, z czego pierwszy raz z pełnym składem, drugi już solo, dzięki czemu muzycy orkiestry też mogli na spokojnie posłuchać jak pięknie gra.
Wojciech Chamryk
Zdjęcia: Wiesław Wiśniewski