Jednak zanim doszło do tej wyjątkowej, wspaniale przyjętej przez publiczność sytuacji, nie zabrakło równie emocjonujących wydarzeń. Koncerty z okazji Dnia Kobiet cieszą się bowiem w łomżyńskiej Filharmonii ogromną popularnością z dwóch powodów: udziału wybitnych solistów oraz doskonale dobranego, rozrywkowo – klasycznego repertuaru. Podobnie było i tym razem. Jerzy Karwowski co prawda ostatnimi laty zaniedbywał tutejszych melomanów, kiedy już jednak pojawił się w Łomży błyskawicznie nawiązał świetny kontakt ze słuchaczami, ponownie oczarowując ich swymi umiejętnościami.
– Rzucało mnie trochę po świecie i przyklejono mi taką ksywę, bo na wycieczkowcach amerykańskich występowałem jako multiinstrumentalista – mówi Jerzy Karwowski. – Gram chyba na 11 instrumentach, ale dzisiaj nie było takiej potrzeby, bo aranżacje na instrumenty saksofonowe i na orkiestrę są tak dobre, że gram tylko na trzech instrumentach, w tym flecie prostym. Gram też na harmonijce ustnej i myślałem o niej, ale nie można wszystkiego pogodzić w jednym programie. A moim pierwszym instrumentem był klarnet – uczyłem się na nim grać w Ełku, gdzie chodziłem do szkoły muzycznej jako młody chłopak. Życie zmusiło mnie do tego, że zacząłem grać na różnych instrumentach. I to zaprocentowało, że stałem się multiinstrumentalistą, bo gram jeszcze na skrzypcach, fortepianie. Ale tak naprawdę najlepiej gram na klarnecie, na którym najmniej gram (śmiech). A moim ulubionym instrumentem jest saksofon sopranowy. Wielu kolegów muzyków mówi, że mam jakieś predyspozycje do grania w interesujący, specyficzny sposób na saksofonie sopranowym.
Już w swoim pierwszym wejściu, obejmującym ogromne przeboje „Without You” i „Feelings”, Karwowski dobitnie udowodnił, dlaczego określany jest mianem wirtuoza saksofonu sopranowego. W orkiestrowych opracowaniach popularnych tematów filmowych: „Przed nocą i mgłą” z serialu „07 zgłoś się” oraz „Vabank”, po części znanych już z wydanej w 1998 roku płyty Łomżyńskiej Orkiestry Kameralnej z jego udziałem, „Przeboje światowe i filmowe”, zagrał już na saksofonie altowym. Jednak przed swym popisowym filmowym potpourri ponownie sięgnął po sopran.
Zanim zabrzmiały pierwsze takty tej filmowej wiązanki, solista ogłosił konkurs, w którym główną nagrodą miało być… 7 milionów nowych złotych. Być może niewyobrażalna wysokość owej nagrody, niewiele mniejsza od sumy potrzebnej na remont generalny siedziby Filharmonii, sprawiła, że odpowiedź była błędna. Jedna z pań trafnie rozpoznała bowiem walca z „Nocy i dni” oraz „Everything I Do (I Do It For You)” Bryana Adamsa z przygód Robin Hooda, pomyliła jednak filmy tak odmienne, jak „Ojciec chrzestny” i „Love Story”.
Otrzymała jednak nagrodę pocieszenia, solową płytę Jerzego Karwowskiego z obszernym wyborem jego klasyczno – rozrywkowego repertuaru.
– Saksofon to śpiewny, bardzo romantyczny instrument – podkreśla Karwowski. – Można nim pięknie zastąpić linie wokalne w tych utworach, które wykonaliśmy. Przecież taki „Without You” to ulubiony kawałek piosenkarzy popowych, dalej słynny „Feelings” czy melodia z „Titanica”, którą nagrywało wielu instrumentalistów. Saksofon świetnie kwalifikuje się do wykonania tego typu utworów.
Trzecim i ostatnim instrumentem, na którym zagrał Karwowski okazał się niepozorny flet prosty, wykorzystany najpierw w parafrazie „Die Lorelei” Schuberta, a pod koniec koncertu w zagranym na bis „Skowronku” („Pacsirta”)Grigorasa Dinicu.
Partie saksofonu były zaś ozdobą zapowiedzianego przez solistę jako wyciskacz łez „My Heart Will Go On” z „Titanica” oraz czerpiącej z tradycyjnej muzyki żydowskiej „Sunrise Sunset” ze „Skrzypka na dachu”, połączonej z „Hawa Nagila”. Publiczność reagowała już bardzo żywiołowo, a wspólne śpiewanie miało swe apogeum w przebojowym „To były piękne dni”, w Polsce znanym, między innymi, z repertuaru Haliny Kunickiej.
Pomimo tego, że gwiazdą czwartkowego koncertu był niewątpliwie solista, muzycy orkiestry mieli również kilka okazji do zaprezentowania swych umiejętności w utworach granych tylko przez Filharmonię, jak chociażby w ekspresyjnym „Jalousie Tango” Jacoba, walcu „Morgenblatter” i polce „Frauenherz” Johanna Straussa, rytmicznym „Oberku” Grażyny Bacewicz czy żartobliwym „The Waltzing Cat” Andersona. Był też utwór „Another Day In Paradise” z repertuaru Phila Collinsa, w którym to orkiestra zagrała bez dyrygenta, ponieważ w czasie jego trwania Jan Miłosz Zarzycki oraz Jerzy Karwowski wręczali paniom kwiaty.
– Myślę, że to był dobry moment w tym koncercie, żeby wręczyć wszystkim paniom obecnym na sali kwiaty! – ocenia Jerzy Karwowski. – Bo muzyka to jest miłość i zawsze łączy się z uczuciami.
Dużym zaskoczeniem dla publiczności była zapewne obecność na koncercie dyrektora Łomżyńskiej Orkiestry Kameralnej w latach 1993- 2004, Tadeusza Chachaja. Poprzednik Jana Miłosza Zarzyckiego, I Honorowy Dyrektor Orkiestry świętował bowiem kilka dni wcześniej 84 urodziny i nikt nie spodziewał się, że skorzysta z zaproszenia swego następcy i stanie za dyrygenckim pulpitem. Tak się jednak stało i Tadeusz Chachaj poprowadził łomżyńskich Filharmoników w „Libertnago” Astora Piazzolli udowadniając, że nawet 10. letnia przerwa w dyrygowaniu nie była w stanie mu w tym przeszkodzić.
Po tak emocjonującej końcówce koncertu było rzeczą oczywistą, że bez bisów się nie obejdzie. Pierwszym był wspomniany już „Skowronek”, a kolejnym i już nieodwołalnie ostatnim, zainicjowany spontanicznie przez publiczność „To były piękne dni”.
– Saksofon przyniósł mi artystyczne spełnienie i dużo satysfakcji – ocenia Jerzy Karwowski.
– Klarnet był wtedy przypisany do standardowych utworów. Teraz to się zmieniło, dzięki muzyce klezmerskiej, ale za mojej młodości tego nie było. A saksofon miał wtedy świetne notowania i fantastycznych muzyków jazzowych, jak Namysłowski, Miśkiewicz. Dlatego stał się bardzo popularny w Polsce, nie mówiąc już w świecie, bo tam półki uginają się od saksofonowych nagrań melodycznych. Na saksofonie mogłem grać wszystko: od transkrypcji muzyki poważnej, poprzez jazz do muzyki rozrywkowej i świetnie się w to wpasowałem, trafiając na odpowiednie miejsce we właściwym momencie. Spopularyzowałem granie na saksofonie z orkiestrami symfonicznymi – było tych koncertów mnóstwo, były momenty, że nie mogłem sobie poradzić z terminami. Grałem w większości filharmonii w Polsce po wiele razy. To była, lżejsza, bardziej komunikatywna, ale wciąż bardzo wartościowa i ciekawa dla słuchaczy muzyka. Co prawda Jerzy Maksymiuk mawiał, że jak się łabędziowi odetnie szyję, to zostanie kaczka, ale tak może powiedzieć każdy. A są rzeczy nieuniknione i pan Maksymiuk też pisał w życiu różne utwory. A trzeba łączyć te muzyczne światy – sam widziałem, będąc w USA, w Carnegie Hall, na niedzielnym koncercie familijnym muzyków klasycznych z najwyższej półki. Widziałem, jak ci wirtuozi, grający na co dzień Mozarta, się zachowują, jak świetnie nawiązują kontakt z publicznością. I ta reakcja ludzi na to wszystko! Pomyślałem wtedy, że coś takiego można robić również w Polsce i udaje mi się to już od wielu lat!
Wojciech Chamryk
Zdjęcia: Wiesław Wiśniewski