O tym, że muzycy Filharmonii Kameralnej mają też możliwości prezentowania się podczas koncertów w roli solistów wiadomo od lat, a melomani do dziś pamiętają występy w takiej roli poprzedniego koncertmistrza Gustawa Ciężarka czy altowiolistki Anny Barańskiej w duecie z samą Dorotą Sroczyńską. Tym razem jednak jako soliści w Symfonii koncertującej na skrzypce i altówkę Es-dur KV 364 Wolfganga Amadeusza Mozarta wystąpili dwaj muzycy orkiestry, skrzypek Cezary Gójski oraz altowiolista Adrian Stanciu.
–To jest jak na Mozarta bardzo wirtuozowski utwór; dosyć długi, z kadencjami w dwóch pierwszych częściach – mówi Cezary Gójski. – Granie z Adrianem to sama radość, bo to przecież kolega z pracy, więc już nieźle się znamy, mimo tego, że gra z nami od niedawna. Jak to się mówi w naszym fachu „czujemy się”, dotarliśmy się idealnie. Podczas prób obaj korzystaliśmy ze swoich doświadczeń. Ja pracuję już od jakiegoś czasu w różnych orkiestrach kameralnych, więc jakieś doświadczenie mam, natomiast Adrian kończył studia w Wiedniu, mekce muzyki kameralnej, do tego na wydziale kameralistyki. Wymienialiśmy się więc różnymi propozycjami, uwagami i najpiękniejsze było to, że praktycznie zawsze zgadzaliśmy się ze sobą – podobna myśl muzyczna sprawiła, że to była świetna współpraca.
– Od początku nawiązaliśmy między sobą nić porozumienia, świetnie dogadujemy się na próbach – dodaje Adrian Stanciu. – To dla mnie wielka przyjemność, że gramy razem!
Podobnego zdania była też zachwycona publiczność, nie chcąca wręcz wypuścić solistów ze sceny – zagrali bowiem jak natchnieni, prezentując zarówno mistrzowskie partie solowe, jak i perfekcyjne zgranie w partiach granych wspólnie. Pierwszą część koncertu zakończył więc bis, „Oblivion” Astora Piazzolli w wykonaniu duetu solistów-wirtuozów.
– Pomysł wykonania tego utworu narodził się u mnie, a aranżerem tego tanga jest Andrzej Makal, kierownik big-bandu w Operze i Filharmonii Podlaskiej, perkusista w tamtejszej orkiestrze i mój przyjaciel – mówi Cezary Gójski. – Dlatego zaaranżował dla nas ten piękny utwór na skrzypce i altówkę, a dziś było jego pierwsze wykonanie.
Słów uznania dla łomżyńskich muzyków nie krył też Marek Pijarowski, podkreślający, że to wspaniali artyści i profesjonaliści w każdym calu, a pokazanie członków orkiestry w repertuarze solistycznym wcale nie jest częstym i oczywistym zjawiskiem, bo nawet bardzo biegły technicznie muzyk nie musi być wybitnym solistą. A ponieważ maestro Pijarowski lubi dyrygować klasycznym repertuarem w kameralnym wydaniu, co potwierdzał też podczas swych poprzednich wizyt w Łomży przed trzynastu i przed pięcioma laty, to drugą część koncertu wypełniły dwa pochodzące z różnych epok, ale zbliżone stylistycznie utwory. Nie mająca jeszcze stu lat Capriol Suite brytyjskiego kompozytora Petera Warlocka oczarowała słuchaczy zwiewnością renesansowych tańców, szczególnie subtelnego „Tordion” i bardziej dynamicznych „Bransles” oraz „Mattachins”. Wykonana na finał Symfonię nr 6 D-dur „Poranek” Józefa Haydna okazała się zaś ostatecznym potwierdzeniem kunsztu dyrygenta i łomżyńskich filharmoników pod kierunkiem pierwszego skrzypka Piotra Sawickiego.
– Jest wiele powodów, które sprawiają, że tak chętnie i z wielką przyjemnością wracam do Łomży – ocenia Marek Pijarowski. – Oczywiście powód numer jeden jest taki, aby raz na jakiś czas sprawdzić, jak mój absolwent, dyrektor Jan Miłosz Zarzycki, sobie tutaj radzi – mówię to oczywiście z przymrużeniem oka, bo radzi sobie fantastycznie. Natomiast jest tu tak znakomita atmosfera na próbach, że to się naprawdę rzadko spotyka, bo ta orkiestra kameralna poszukuje w każdej minucie czegoś nowego, co sprawia mi ogromną satysfakcję. Oczywiście jestem przyzwyczajony do dużych orkiestr, a one też poszukują, ale tutaj rodzi się to wszystko w kameralnym gronie, w rodzinnej atmosferze. Boleję tylko nad jednym, że ta orkiestra w dalszym ciągu nie ma jeszcze swojej sali koncertowej. Wiem, że ten remont przeciąga się i tu mój apel do władz, żeby zrobić to jak najszybciej, bo ta orkiestra w ostatnim czasie poczyniła ogromne postępy, co widać na koncertach i na nagraniach – teraz tylko sala i będzie komplet!
Wojciech Chamryk
Zdjęcia: Wiesław Wiśniewski