Wśród rozlicznych solistów występujących z orkiestrą Filharmonii Kameralnej nie brakuje też gitarzystów, dlatego też w ostatnich latach gościliśmy w Łomży choćby Rocha Modrzejewskiego, Wojciecha Dominika Popielarza czy Jakuba Kościuszkę. Tym razem jednak zaproszenie Jana Miłosza Zarzyckiego, obejmujące nie tylko udział w koncercie, ale też w nagraniu najnowszej płyty łomżyńskich filharmoników, przyjął Marcin Dylla: jeden z najwybitniejszych i utytułowanych gitarzystów klasycznych w skali nie tylko Polski, ale i reszty świata, zwycięzca kilkudziesięciu prestiżowych konkursów w Europie oraz w Stanach Zjednoczonych, regularnie tam również koncertujący. Była to pierwsza wizyta wyśmienitego instrumentalisty w Łomży, a sam koncert, zgodnie z oczekiwaniami melomanów, stał się prawdziwym wydarzeniem artystycznym.
Było to dopiero drugie wykonanie Koncertu, po jego premierze w październiku ubiegłego roku podczas XVI Międzynarodowego Festiwalu „Śląska Jesień Gitarowa” i Konkursu Gitarowego im. Jana Edmunda Jurkowskiego w Tychach, kiedy to Marcin Dylla zagrał z Orkiestrą Kameralną Miasta Tychy AUKSO pod batutą Marka Mosia. Utwór dedykowany przez Marcina Błażewicza soliście nie był też dotąd nagrywany tak więc na CD „Polskie współczesne koncerty instrumentalne” będzie mieć swą płytową premierę: obok już zarejestrowanego Concerto Lendinum Sławomira Czarneckiego z udziałem wiolonczelisty Tomasza Strahla i skrzypka Jakuba Jakowicza
oraz Trinity Concerto na saksofon sopranowy i orkiestrę smyczkową Pawła Łukaszewskiego z równie utytułowanym solistą, Pawłem Gusnarem. Nawet na tle bardzo urozmaiconego, fonograficznego dorobku łomżyńskiej Filharmonii, owo przygotowywane wydawnictwo jawi się wyjątkowo, co dostrzegają też biorący udział w jego powstaniu muzycy.
– Wiem, że dyrektor Zarzycki działa od dawna bardzo prężnie w przestrzeni nagrań – mówi Marcin Dylla. – Myślę, że jest to coś bardzo cennego, bo koncert, który będę nagrywał to jest nowa kompozycja, napisana na zamówienie Śląskiej Jesieni Gitarowej i jej premiera odbyła się rok temu.
Łomżyńska, i nie tylko publiczność, bowiem na koncercie nie brakowało też melomanów przybyłych nawet z bardziej odległych miejscowości, choćby z Ełku, przyjęła nowe dzieło Marcina Błażewicza bardzo życzliwie. Nie byłoby to zapewne możliwe, gdyby nie udział w tym przedsięwzięciu wybitnego solisty-wirtuoza oraz orkiestry towarzyszącej mu perfekcyjnie w każdej z trzech, zróżnicowanych muzycznie, części tej kompozycji.
– Już po wczorajszej próbie byłem bardzo pozytywnie zaskoczony tym, co reprezentuje sobą ta orkiestra – mówi Marcin Dylla. – Wiadomo przecież, że nasze filharmonie reprezentują wysoki poziom, ale niestety też dominuje takie nastawienie, że punktem kulminacyjnym jest koncert.
I są one z reguły udane, ale próba pokazuje pewnego rodzaju niedbałość, nieprzygotowanie czy nonszalancję, że jakoś to będzie. A tutaj w Łomży już pierwsza próba przebiegała znakomicie: widzę, że w tym zespole jest taki dobry etos pracy, a muzycy cenią swój czas. Nie marnujemy go na nieprzygotowanie jednego z członków orkiestry i te różnice pomiędzy poszczególnymi filharmoniami są jednak widoczne. Myślę, że ogromny wpływ na ten stan rzeczy ma dyrektor Zarzycki, tym bardziej, że zgromadziła się w Łomży tak grupa dobrych muzyków.
Potwierdzeniem prawdziwości słów solisty, który podczas swej kariery miał już przecież okazję koncertować z najlepszymi orkiestrami świata, znalazło wyraz podczas podzielonej na dwie części
Suity z opery „Carmen” Georgesa Bizeta w opracowaniu rosyjskiego kompozytora Rodiona Szczedrina, ale stworzonym na potrzeby wystawień baletowych tej kompozycji, dlatego też owa wersja zyskała znacznie bogatszy wymiar rytmiczny, jeszcze bardziej podkreślający ognisty charakter hiszpańskich pieśni i tańców. Było to słyszalne tym bardziej, że skład Filharmonii Kameralnej wzmocniło w tym utworze troje wyśmienitych, młodych perkusistów: Magdalena Skoczylas z Poznania oraz Tomasz Myszk i Nikodem Wojtkiewicz z Gdańska.
– Jestem bardzo zadowolony z tego koncertu! – ocenia Simon Perčič. – Pracowaliśmy bardzo ciężko na próbach przez trzy dni, bo program był wymagający, ale solista okazał się świetny, podobnie jak i orkiestra. Życzyłbym sobie co prawda większego składu, ale i tak został on wzmocniony przez sekcję perkusji, więc zabrzmiało to bardzo dobrze.
Myślę, że nagrywanie jest dla większości muzyków mniej przyjemne, niż granie koncertów – dodaje Marcin Dylla, myślący już o weekendowej sesji nagraniowej. – Na koncercie priorytetem są jednak emocje, żywiołowość, kontakt z publicznością i koncert nie wymaga jakiejś 100 % perfekcji. W momencie gdy stają pomiędzy nami mikrofony i to wszystko się nagrywa, to zawsze na początku sesji widoczne jest skupienie na koncentracji i precyzji, a wtedy ta techniczność i czystość muzyki dominuje nad ekspresją i spontanicznością – to jest wyzwanie i myślę, że nawet starzy wyjadacze studyjni sobie z tym radzą. Zobaczymy, jak będzie tutaj, ale jestem dobrej myśli, bo to świetna orkiestra i widzę w oczach muzyków duże zaangażowanie!
Wojciech Chamryk
Zdjęcia: Elżbieta Piasecka–Chamryk, Wiesław W. Wiśniewski